Dzień szósty okazał się najłatwiejszym dniem na Mazurach. To dzień kiedy z jednej strony dopisała pogoda (słońce i zero wiatru). Z drugiej ja też miałem dobry dzień i gdyby Szczytno leżało jeszcze z kilkadziesiąt kilometrów dalej to bym nie narzekał.
Mazury 2017 (dzień 6 z 9) | |
---|---|
Trasa | Ruciane-Nida-Spychowo-Szczytno-Ruciane-Nida |
Dystans | 135,7 km (razem: 740,7 km) |
Czwarty raz to piszę, ale też czwarty raz zaczynałem dzień na drodze ze Stanicy Czaple do Rucianego. Samo Ruciane-Nida też jest o tyle ciekawe, że składa się z trzech wyraźnie wydzielonych części: Ruciane, Nida i Guzianka. W Rucianym i Guziance bywałem już po kilka razy. W Nidzie byłem pierwszy raz jadąc na Szczytno.
Czy w Nidzie jest coś ciekawego? Hmmm… Z mojego punktu widzenia to najistotniejsza była… Biedronka.
Dalej kierowałem się w stronę Karwicy i dalej na Faryny. Jadąc pierwszy raz wszystkie drogi wyglądały podobnie i sporo było nawigacji i zerkania na mapę. W międzyczasie wpadłem na chwilę nad Nidzkie – z innej strony niż zazwyczaj je oglądam.
Paweł ze Spychowa
Dalej bez problemów. Dojechałem do Faryn, miałem jechać prosto na Szczytno, ale…
– Droga krajowa jest taka pusta.
– Hmmm…
– Stoję tu minutę i nic nie jedzie.
– Hmmm…
– Z dziesięć kilometrów stąd jest Spychowo.
– Hmmm…
– Jak nie pojadę dziś to może już nigdy do Spychowa nie dojadę.
Tak to szybko przekonałem sam siebie, że warto odbić w bok i zajechać do Spychowa. Spychowa które każdy kojarzy się z Jurandem. W rzeczywistości test to wieś która kiedyś nazywała się Pupen a nazwę Spychowo przyjęła ze „względów marketingowych”.
Ale i tak miło.
Dalej patrząc na mapę znowu miałem trochę nawigowania w kierunku Szczytna. Droga niby prosta ale w praktyce to tu w prawo to tu w lewo. W Świętajnie przy drodze postawili wielki napis JAGODZIANKI więc zrobiłem kolejną przerwę. Przez cały wyjazd zjadłem ich niemożliwą ilość. Właściwie kiedy wchodziłem do sklepu na mały popas to najpierw prosiłem o jagodziankę a potem zastanawiałem się co jeszcze.
Szczytno
Za Świętajnem już nie było jagodzianek. Była za to prosta i pusta droga przez Jerutki prosto na Szczytno. Dojechałem tam chwila moment. Ze znalezieniem bardzo charakterystycznej wieży ratusza także nie miałem problemu.
Tuż za wieżą rozpościera się główny cel wszelkich wypadów do Szczytna – zamek.
A raczej ruiny zamku. Z zamku krzyżackiego zostały tu tylko mury ale bardzo klimatyczne. Podobnie jak wczoraj w Mrągowie już kiedyś tutaj byłem. Od tego czasu minęło 8 długich lat. Mury stoją jak stały. Te same. Miło było ponownie pomiędzy nimi pospacerować.
Na zamku przeżyłem też chwilę grozy kiedy to rower znalazł się za kratami…
Na szczęście udało się ten impas przezwyciężyć i pojechać dalej. To znaczy wyruszyć w drogę powrotną do Rucianego. Wracałem po własnych śladach co ułatwiało nawigację. Spychowo tym razem ominąłem. Znalazłem za to drogę przez zagajnik, który wyglądał jak:
- wylot lufy…
- światełko w tunelu…
Nieważne, efekt był ciekawy.
Dalej prosto na Karwicę. Tam malutki postój pod jednym z wielu drogowskazów. Takich białych słupów jest na mazurach sporo. Są większe, są mniejsze. Większość jest zadbana i pomagają zorientować się czy się jedzie w dobrą stronę. Ten jest bardzo zadbany i bardzo duży. Wskazuje drogę na Ruciane a nawet i na Warszawę.
Paradoks tego zdjęcia jest taki, że kilka kilka kilometrów dalej zgubiłem się. Zaufałem sobie i temu by jechać prosto. Droga którą powinienem jechać natomiast lekko zakręciła. W efekcie zamiast milutkim asfaltem przedarłem się kilka kilometrów przez las po piachach i korzeniach. Lekko nie było ale wróciłem na asfalt.
W drodze powrotnej po raz drugi zajechałem w miejsce w którym byłem rano. Jezioro to samo, widok ten sam, ale w zupełnie innym świetle.
To już był właściwie koniec. Dojechałem do Nidy, obkupiłem się na wieczór i ranek w Biedronce a potem tradycyjnie wylądowałem na pomoście w Stanicy Czaple. Następnego dnia miałem opuścić Jezioro Nidzkie i pojechać w kierunku Olszyna. Jeszcze nie wiedziałem, że tak jak dziś pogoda mi sprzyjała tak następnego dnia miała dać mi mocno w kość.