Po dwóch dniach jeżdżenia po Roztoczu i nocowania w Zamościu przyszedł czas na pojechanie dalej. Kierunek był jeden – na wschód, bo już przed wyjazdem stwierdziłem, że skoro mam jechać na wschód to pojadę na najbardziej wysunięty punkt Polski – kolano bugu koło Hrubieszowa.
Roztocze 2018 (dzień 7 z 10) | |
---|---|
Trasa | Zamość-Hrubieszów-Zosin-Hrubieszów |
Dystans | 109,5 km (razem: 697,6 km) |
Zaczęło się klasycznie od śniadania na stacji benzynowej a potem opuściłem Zamość i zacząłem się kierować na wschód. Bardzo szybko wjechałem w wioski. Bardzo szybko zaczęły się górki. Znów musiałem nawigować i myśleć o trasie a także o postojach w sklepach aby mieć co pić i jeść.
Myśleć natomiast mi się nie chciało. Pod tym kątem to był chyba najgorszy dzień całej wyprawy. Od rana czułem się źle i gdyby to zależało tylko od mojego samopoczucia to powiedziałbym, że mam dość i ja sobie tutaj poleżę. Właściwie mogłem położyć się gdziekolwiek.
Do przodu pchała mnie natomiast trasa i przeświadczenie, że każdy kryzys można pokonać. Ten, obiektywnie mówiąc, nie był duży bo i to była tylko kwestia czasu. Więc jechałem.
Puściło mnie gdzieś dopiero pod Hrubieszowem w bardzo wschodnio nazwanej wiosce Mołodiatycze. Tam zaliczyłem kolejny postój na jedzenie. Sklep zaopatrzony był tak, że właściwie nawet nie próbowałem wybrzydzać.
– Co potrzeba?
– Zjadłbym coś… Są jakieś bułki?
– Coś mam… – dostrzegam za panią kilka bułek. Nie chce mi się pytać co to dokładnie za bułki. Nie będę wybrzydzał!
– Dwie poproszę! A jest może jakiś pasztet podlaski?!? – Pytam z nadzieją a pani szuka na półce.
– Pasztetu nie ma. Są takie konserwy! – widzę całe trzy sztuki.
– Wezmę tą drobiową! – Bo wiecie, drób, chude mięso i te sprawy.
– Coś jeszcze?
– A co to za drożdżówki za panią?
– To z jabłkiem to z marmoladą…
– To jeszcze te dwie z marmoladą poproszę!
– Dać torebkę?
– Nie. Zaraz i tak wszystko zjem pod sklepem.
W sumie to jak na pierwsze wrażenie gdzie myślałem, że w sklepie nic poza alkoholem nie znajdę znalazłem całkiem sporo. Konserwa była niezła. Bułki z marmoladą jako deser były najlepsze. Nie spieszyłem się z jedzeniem i posiedziałem pod sklepem dłuższą chwilę. Kilkukrotnie przeżuwając bułkę odpowiadałem na pytania „Skąd jadę?” i uśmiechałem się słysząc „O mój Boże, toż to kawał drogi!!”.
Od tego miejsca zacząłem też funkcjonować normalnie. Zaczęło mi się chcieć jechać i dojechanie na wschodni kraniec polski znów zaczęło być interesujące.
Zresztą im bliżej byłem tym robiło się bardziej dziko i pogranicznie. Sklepów było coraz mniej. Życie toczyło się tam coraz wolniej. Z mapa na kierowniku najpierw nawigowałem na Horodło czyli najbardziej wysuniętą na wschód gminę w Polsce a potem na Zosin gdzie jest przejście graniczne.
Wiedziałem, ze tuż przed przejściem mam zjechać w polną drogę. Więc jadę i jadę i jadę… Kur… Dojechałem do przejścia granicznego. Jestem za daleko. Wracam!
Jadę, jadę… Pierwsza polna droga to droga przy jakimś gospodarstwie. Jest kamienista, rozmyta i wygląda na taką w którą nie chciałbym wjeżdżać… To tu?!
To była ta droga. Najpierw nią jechałem. Potem prowadziłem rower a potem kiedy droga zamieniła się w miedzę właściwie pchałem rower. Wiedziałem, że pcham się na dziko w stronę Bugu i granicy z Ukrainą. Miałem nadzieję, że jakiś pogranicznik nie wyskoczy z krzaków z pytaniem co ja tu robię?!
Z drugiej strony pewnie codziennie jakiś turysta pcha się w te krzaki aby dostać się na najbardziej wysunięty na wschód punkt polski. Z technicznego punktu widzenia nic tu nie ma. Ot słupek graniczny jakich wiele stoi wzdłuż granicy. Po drugiej stronie Bugu stoi podobny tylko w niebiesko-żółtych barwach. Jest to natomiast miejsce o którym kiedyś uczyłem się w szkole na geografii. Na pytanie: jaki jest najdalej wysunięty na wschód punkt Polski odpowiadałem – kolano Bugu koło Hrubieszowa.
Bardziej na wschód już nie pojadę. Od tego miejsca została mi jazda na zachód. I to dosłownie, bo po ciepły posiłek a potem po nocleg pojechałem do Hrubieszowa.
Ciepły posiłek ogarnąć było łatwo. Ot wjechałem do jakiejś pizzerii i choć zaczynałem mieć wszelakich placków dosyć to zjadłem i ten. Nie wiem, która to już pizza na tym wyjeździe ale po całym dniu kręcenia nic lepszego nie potrzebuję. Najwyżej po powrocie przez miesiąc nie tknę żadnego placka…
Gorzej było z noclegiem. Zadzwoniłem do jednej z miejscówek. Nikt nie odebrał. Znalazłem drugą w miarę blisko centrum Hrubieszowa. Pojechałem ale nie wzbudziła z zewnątrz mojej sympatii. Pojechałem na trzecią… Znalazłem hostel gdzie teoretycznie wszystkie miejsca były zarezerwowane, ale…
W tym samym czasie co ja pod hostel podjechała ekipa robotników z firmy powiedzmy budowlanej. Zupełnym przypadkiem wszyscy razem zaszliśmy do hostelowej recepcji. Zupełnym przypadkiem majster mówi do Pani z hostelu:
– Tak, miało być siedmiu a jest sześciu. Jeden nie dojechał.
– Ja jestem jeden…
I tak wskoczyłem w rezerwację ekipy budowlanej i z miejsca miałem pokój. Może nie duży ale wygodny i z łazienką. To się nazywa znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie.