Kategorie
Rozmaitości

Ten moment kiedy to rower jest numerem jeden

Uparłem się aby zrobić tysiąc na rowerze. W maju było to ponad 500 km. W czerwcu ponad 600. W lipcu już bardzo mało bo około 200 km brakuje aby tysiak pękł. I pęknie bo w tym momencie to bieganie jest dodatkiem do roweru, a nie rower dodatkiem do biegania.

Są różne etapy w życiu. Jeśli ktoś twierdzi że będzie biegał zawsze to w większości przypadków pewnie się myli. Bo inne jest bieganie na samym początku kiedy cieszy nas przebiegnięcie kilometra poniżej dajmy na to pięciu minut (ja się wtedy bardzo cieszyłem). Inne jest kiedy startujesz w maratonach. Inne kiedy maratony to za mało i zaczynasz startować w triathlonie, biegach górskich, runnmagedonach… Inne kiedy zmieniasz pracę, żenisz się/wychodzisz za mąż, przeprowadzasz, rodzi ci się dziecko i masz mniej czasu na trening…

Głupio w ten sposób zakładać, że zawsze będziesz biegał tak samo i na tym samym poziomie.

Etapy w biegowym życiu

Kiedyś, kiedy nie wiedziałem co to blog, sporo jeździłem na rowerze. Ot tak bez planu i po najbliższej okolicy. Z takich kilkunasto-, kiludziesięciokilometrowych wypadów zbierało się w rok około 2 000 kilometrów. Wtedy to była dla mnie ilość kosmiczna.

Czas na zmiany.

Miałem wypadek. Rower poszedł na złom. Przeprowadziłem się i nie miałem gdzie trzymać roweru. Zacząłem biegać. Biegałem coraz więcej i więcej. Ukończyłem pierwszy maraton, drugi, trzeci… Pojechałem w Bieszczady i zrobiłem Rzeźnika. Potrafiłem robić całodniowe wycieczki biegowe gdzie łączny kilometraż kręcił się około 40 kilometrów. Potrafiłem pobiec dwa maratony dzień po dniu. Suma summarum uzbierały się dwadzieścia trzy maratony. Ładna liczba.

Czas na zmiany.

Zmieniłem pracę. Zacząłem pracę w Sklepie Biegacza. Nowe obowiązki to też zmiana organizacji życia domowego. Miejsca na treningi zrobiło się mniej. Wyniki zaczęły być gorsze i nie miałem tyle czasu na treningi ile chciałbym mieć. Z jednej strony cały czas miałem chęci i motywację by zrywać się z wyra o szóstej rano i biegać. Z drugiej, to już nie było to co kiedyś. W międzyczasie pojawił się rower jako uzupełnienie treningu.

Czas na zmiany.

Skręciłem kostkę na 10 dni przed największym maratonem w jakim miałem pobiec – w Hamburgu! Wylądowałem w gipsie i nie mogłem nic robić, ale jak tylko zacząłem znowu normalnie chodzić to zacząłem jeździć. To było dużo łatwiejsze i nie sprawiało bólu jak próba podbiegnięcia do tramwaju. Najpierw były to krótkie 20 kilometrowe trasy. Minęły trzy miesiące i granicą przyzwoitości jest 100 kilometrów.

Teraz rower jest numerem jeden i szczerze nie mam ochoty tego zmieniać. Zafiksowałem się na rowerze. Zafiksowałem się tym, że kiedyś chwaliłem się tym że w rok przejechałem 2 000 kilometrów a teraz w okresie od połowy maja do końca lipca też mam ponad 2 000 km. Przejechałem to w zaledwie 2,5 miesiąca i objechałem dużo miejsc w których wcześniej nie byłem.

Biała Rawska na rowerze

A bieganie… Tak, biegam. Jak nie mogę iść na rower, to przed pracą robię sobie dyszkę. I jest OK.

Czasem najlepsze co możesz zrobić to odpuścić bieganie

Po co to wszystko piszę? Po to, że w życiu nie zawsze będzie tak samo. Jest czas, że robisz rzeczy „niemożliwe” jak starty w maratonach dzień po dniu. Są lata że trzy razy poprawiasz rekord życiowy w maratonie. A bywa też tak, że bieganie w obecnej formie przestanie cię kręcić. Możesz mieć z jakiegoś powodu dość biegania w takiej formie w jakiej funkcjonowało przez ostatnie kilka lat. Czy to źle? Nie. Wystarczy coś zmienić. Może spróbować innej formy biegania jak biegi po schodach, ekstremalne biegi przełajowe, biegi górskie… A czasami masz tego wszystkiego trochę dość i najlepsze co możesz dla siebie zrobić to odpuścić bieganie.

Nie chce mi się też samemu oszukiwać, że bieganie jest numerem jeden. Bieganie jest teraz dodatkiem do roweru, a nie rower dodatkiem do biegania jak było rok temu. Szczerze, bardzo dobrze czuję się z taką zamianą miejsc.

Ile taki stan potrwa? Nie wiem, ale te setki i tysiące kilometrów mają też swój większy cel.

Niedługo wszystko się okaże.

2 odpowiedzi na “Ten moment kiedy to rower jest numerem jeden”

Pawle, doskonale Ciebie rozumiem. Miłość do biegania już „przeszedłem”, podobnie jak miłość do roweru. W latach 2009-2010 potrafiłem cyknąć rocznie jakieś 8000-8500km. Ale wtedy był tzw. kryzys i straciłem pracę. Stres gdzieś trzeba było rozładować. Teraz, dwa lata temu nastąpiły po sobie dwie kontuzje. Zdiagnozowano „zespół kanału stępu” i rozmiękczenie I i II stopnia chrząstki w lewym kolanie. Kanał mam już wyleczony, a co do kolana…umowę mam taką z ortopedą: wstrzyknął mi kwas hialuronowy, biegnę Westerplatte na maksa, na limicie, a potem…skrobanie. Jak się wyleczę przez jesień i zimę, to na maratonik się przygotuję, jak nie…zobaczymy. To w czym się zakochałem bez pamięci, to…pływanie. 7 dni w tygodniu wstaję o 04:55 i zaczynam dzień od 1200-2500m w zależności co mam do roboty w rozpisce treningowej. Zero kontuzji, pogoda może mi skoczyć. A dwa lata temu… nawet 25m nie mogłem przepłynąć, bo nie umiałem. Pozdrawiam.

U mnie było odwrotnie – sporo jeździłem/jeżdżę rowerem w zasadzie przez cały rok i nigdy nie podejrzewałem siebie, że zacznę kiedyś biegać. Zacząłem biegać w okresie zimowym dla podtrzymania kondycji i utrzymania wagi. Aktualnie, po 3 latach więcej biegam bo:
– to najprostrza/najłatwiejsza forma aktywności
– mniej czasochłonna
– bezpieczniejsza (nie jesteś uczestnikiem ruchu)
– tańsza

i dodatkowo:
– więcej mięśni naszego ciała jest zaangażowanych w biegu niż w jeździe rowerem
– biegać można w zasadzie przy każdej pogodzie, jazda rowerem w tych samych warunkach będzie dużo trudniejsza/mniej komfortowa, wyjątkiem będą tylko upały.

Żeby nie było, nie obraziłem się rower. Dalej jeżdżę i uwielbiam to, dostrzegam również plusy. Przede wszystkim rower jest mniej urazowy, często zalecany właśnie w rehabilitacji. Ale na dziś, ze względu na liczne obowiązki rodzinne i zawodowe, więcej biegam niż jeżdżę.

Skomentuj Piotr Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *