Nadszedł czas na finał. Ostatni dzień mazurskiej wyprawy to powrót do domu z Górzna do Żyrardowa. Po drodze chciałem jeszcze odwiedzić Płock. Tam mnie jeszcze rowerem nie było.
Mazury 2017 (dzień 9 z 9) | |
---|---|
Trasa | Górzno-Sierpc-Płock-Sochaczew-Żyrardów |
Dystans | 185,5 km (razem: 1184,0 km) |
Zaczęło się tak jak skończyło dnia poprzedniego. Od „gór” w Górznie. Jeszcze się dobrze nie obudziłem a tu już trzeba nawigować aby się nie zgubić. Jeszcze nogi nie rozgrzane, a tu co chwilę jakieś górki przede mną wyrastają. Jak tak ma być do samego Płocka to będzie ciężko. Wyjścia jednak nie było innego jak jechać przed siebie. Górka za górką.
Nie wiem kiedy górki się skończyły, ale nastąpiło to zadziwiająco szybko. Są górki… są górki… nie ma górek.
Od wsi o dźwięcznej nazwie Świedziebnia zrobiło się właściwie płasko. Zaczęło się jechać lżej i szybciej. Wioski mijały jedna za drugą i w końcu opuściłem województwo kujawsko-pomorskie. Bez większych przygód, niespodzianek i postojów dojechałem do Sierpca.
Stąd druga była już bardzo cywilizowana. Chcąc odwiedzić Płock najlepszą opcją była trasa wojewódzka 560 i jej „skrót” pozwalający ominąć Bielsk i drogę krajową 60. Tak też pojechałem. Nie musiałem nawigować, bo na drodze było pełno znaków na Płock. Nie było podjazdów tylko duże puste polne przestrzenie. Droga z Sierpca do Płocka minęła zadziwiająco szybko. Najbardziej jej charakterystycznym elementem jest widok petrochemii i jej kominów, które są widoczne z kilkunastu kilometrów. Widać je i widać a do Płocka jeszcze kawał drogi.
Płock – ostatni przystanek tej wyprawy
W Płocku zrobiłem sobie największą przerwę tego dnia. Posiedziałem na skarpie nad Wisłą skąd roztacza się piękny widok na rzekę. Popiłem i pojadłem coś innego niż miałem pochowane w kieszeniach i bidonach. Miła odmiana. Tym bardziej, że za rzeką czeka już moja okolica. Mój dom.
Zanim wyjechałem dałem też znak do Żyrardowa, bo moja rowerowa ekipa Żyrafy Żyrardów korzystając z okazji chciała po mnie wyjechać. Ja i tak jadę, oni zrobią sobie trochę kilometrów i spotkamy się w połowie drogi. Gdzie, to się okaże.
Za Płockiem zmienił się nieco kierunek w jakim jechałem i zaczęło mi wiać w plecy. W efekcie tego bez większego wysiłku leciałem nawet po 30 km/h. Dobrzyków minął mi tak szybko, że prawie go nie zauważyłem. Słubice także… W międzyczasie dostałem info, że ekipa czeka na mnie w barze w Kapturach. Kilkanaście a może kilkadziesiąt minut później siedzieliśmy już w tym barze razem.
Z Kapturów do domu zostało nam jakieś 50 kilometrów, ale to było już bardzo spokojne 50 kilometrów. Z ekipą jechało się szybciej i bez nudy, bo można było sobie pogadać. Ja opowiadałem o tym gdzie byłem i co robiłem przez ostatnie 9 dni. Oni o swoich wyjazdach. Droga do domu zleciała momentalnie.
Późnym popołudniem, po 1184 kilometrach wróciłem do domu!