Kolejny dzień zaczął się od mapy. Skoro wczoraj pojechałem na wschód do Olsztyna to dziś można by pojechać na zachód. Jakie miasto jest na zachód od Grunwaldu?! Lubawa. A dalej?! Jedno z największych miast regionu – Iława! Tak powstał pomysł na kolejną trasę.
Wyjechałem na Lubawę. Zaczęło się mocno. Od Frygnowa do Marwałdu to taki mały kawałek drogi na mapie, a tak pofałdowany, że głowa mała. Najlepszy i będący kwintesencją tego odcinka jest podjazd pod Tułodziad.
Gdyby cala droga na Lubawę tak wyglądała to istnieje podejrzenie, że do Lubawy bym nie dojechał. Albo bym dojechał z językiem gdzieś w rejonie szprych. Na szczęście za Wzgórzami Dylewskimi zrobiło się zaskakująco płasko jak na Mazury. Do Lubawy od Wzgórz Dylewskich jest płasko i nawet mając pod wiatr jechało się bardzo dobrze.
Zobaczyłem bramę to wjechałem…
Lubawa natomiast mnie zaskoczyła. Przy wjeździe do miasta pojawiła się brama…
Z czystej ciekawości wjechałem. Okazało się, że za nią jest cały park i sanktuarium Matki Bożej Lipskiej. Gdybym przyjechał tutaj w dniach 1-2 lipca trafiłbym na uroczystości odpustowe. Zamiast odpustu spotkałem miejscowego proboszcza i kustosza. Odbyłem tradycyjną rozmowę zaczynającą się od:
- Skąd pan do nas przyjechał?
- Z Żyrardowa.
- A Gdzie to jest?
- …
- A jak pan do nas trafił?
- Jeżdżę po okolicy, zobaczyłem bramę to wjechałem…
Pogadaliśmy tak chwile. Dostałem na pamiątkę kronikę sanktuarium i cukierka na drogę. Można jechać dalej. Na przykład na rynek w Lubawie. W mieście są ruiny zamku. Jest wysoki murowany kościół. Jest kilka ulic jednokierunkowych, które przetestowałem niezgodnie z przeznaczeniem. A… i jest specyficzna fontanna. Tabliczka na niej mówiła, że nie można się kąpać. O wchodzeniu na murek nikt nic nie pisał.
Następna w kolejności jest Iława. Droga na nią jest prosta jak stół i stosunkowo ruchliwa bo najpierw kawałek drogą krajowa. Potem droga wojewódzką. Przed sama Ilawą zaczyna się też wygodna ścieżka rowerowa. Idealna do biegania czy na rolki.
Iława
Iława to jedno z większych miast na Mazurach i piąte największe miasto województwa warmińsko-mazurskiego. To widać i czuć jak się do Iławy wjeżdza. Ciężko natomiast w nim znaleźć jakiś centralny rynek czy punkt. Szukałem jeziora i szeroko pojętego centrum. Wjechałem w miasto i jadę, jadę, jadę… Gdzie jest centrum? Gdzie jezioro? Jadę w dół więc logicznie myśląc do jeziora kiedyś dojadę. I dojechałem. Najpierw znalazłem centrum miasta i iławski ratusz:
A potem zjechałem w dół nad Jezioro Jeziorak:
Dalej musiałem znaleźć boczną drogę na Samborowo. Dla ułatwienia oznaczona jest jako droga na Boreczno. Sam aby się upewnić dwa razy pytałem się miejscowych czy dobrze jadę. Każdy potwierdzał i przytakiwał, więc było OK. Okazało się też że to perfekcyjna droga na rower. W miarę równy asfalt i zupełnie pusto dookoła. Pusto też na drodze, więc można sobie trochę przycisnąć. Przyciskać można tym bardziej im dalej wjeżdża się w las. Trzeba tylko uważać aby w odpowiednim miejscu skręcić w prawo na drogę na Samborowo.
Potem przez Samborowo, Boguszewo i Liwę. W las ostródzki wjechałem w rejonie dawnego wiaduktu kolejowego. A potem… Hmmm… Akcja kompas i jedziemy byle na wschód lub południe. W ciemno po lesie nie znajduje się najlepszych dróg. Znowu może nie tyle co się zgubiłem co nie wiedziałem dokładnie gdzie jadę. Trzymałem po prostu kierunek i jechałem w stronę Ostródy. Wiedziałem że w końcu wyjadę gdzieś gdzie będę już znał drogę. Wyjechałem na Jezioro Srebrne…
Stad już łatwo, bo wiele lat temu już raz w tym rejonie lasu zgubiłem drogę i znalazłem się w tym samym miejscu nad tym samym jeziorem. Stad dobrze znam dwie drogi do Ostródy. Wybrałem tą prostszą, bo wróciłem na dawny nasyp kolejowy.
Ostróda
Tak dojechałem do Ostródy – miasta tylko niewiele większego od Iławy i czwartego największego w województwie warmińsko-mazurskim. Centralnym punktem miasta także jest jezioro – dokładniej Jezioro Drwęckie, nad które przychodzi każdy kto tutaj zagląda. Zajrzałem i ja. A potem przyszedł czas na lekko spóźniony ale jednak obiad.
Mazurskie „pod miastem”…
Z Ostródy na Grunwald już prościutko przez Szczepankowo i Gierzwałd (nie mylić z Gietrzwałdem). W teorii wygląda to tak że Grunwald jest „pod Ostródą”. Dosłownie i jak się patrzy na mapę to jest to taki mały kawałek drogi. W praktyce „pod Ostródą” oznacza, że miałem do przejechania jeszcze jakieś 30 kilometrów. W rejonie podwarszawskim robiąc 30 kilometrów można dystansie dojechać do kilku sąsiednich miast. Na Mazurach jadąc 30 kilometrów można dojechać co najwyżej „pod miasto” i przez całą drogę ani razu nie wyjechać poza teren powiatu.
Tak więc zacząłem gonić i zrobiła mi się z tego pogoń za słońcem i tym aby przed zachodem dojechać na Grunwald. Ostatecznie dojechałem z zapasem.
Dzień trzeci kończę z 126 kilometrami. Po trzech dniach mam ich już 473 km. A to jeszcze nawet nie połowa mojej grunwaldzkiej wyprawy rowerowej.
Jutro jadę na północ!